Siedział sam na ławce. Była noc, ciemna, spokojna, ubrana w miliony błyszczących, jasnych punkcików. Wiał lekki, delikatny, muskający jego młodą twarz wietrzyk. Włosy jego falowały, wzbijały się w górę, po czym bezwładnie opadały na ramiona, oczy, usta... Usta, które miarowo rozchylały się delikatnie, by wchłonąć niewielką ilość rozkosznie słodkiego i chłodnego powietrza. Siedział zamyślony, był wyraźnie smutny i zrezygnowany, w jego oczach nie było już blasku. Coś przysłoniło jego radość, pogodę ducha. W alejce parkowej pojawiła się dziewczyna. Szła powolnym, ale zdecydowanym krokiem. Szła do niego. Usiadła obok, a on nawet nie drgnął. Nawet nie spojrzał w jej stronę. Jego twarz przybrała ostry, zimny wyraz. A ona jakby chcąc odrzucić to zimno przytuliła się do niego. po jej twarzy spływała łza, łza szczęścia? Miłości? Smutku? Bólu? A może wszystkie te uczucia zbiły się w jedną, nieodróżnialną masę...? Objął ją i wyszeptał cicho, ale bardzo wyraźnie oddzielając jedno słowo od drugiego.
Boże...
kocham, ale nie potrafię rozstać się;
biegnę, ale nie potrafię się zatrzymać;
mówię, ale nie potrafię zamilknąć;
patrzę, ale nie potrafię dojrzeć;
biorę, ale nie potrafię dawać;
poznaję, ale nie potrafię zrozumieć;
szukam, ale nie potrafię znaleźć;
wierzę, ale nie potrafię pojąć;
dotykam, ale nie potrafię odczuć;
krzyczę, ale nie potrafię szeptać;
wymagam, ale nie od siebie;
uznaję, ale tylko siebie;
żyję, ale nie potrafię umrzeć...
Spojrzał na nią, na jej wilgotne oczy, policzki, nos. Na dłonie, które zaciskała na jego ramieniu. Na jej włosy. Odwrócił wzrok.
Byłem...
mały, ale tak wielki;
bezbronny, ale tak waleczny;
głośny, ale tak cichy;
nieznośny, ale tak pokorny;
głupi, ale tak pojętny;
nieświadomy, ale tak rozumny;
Jestem...
silny, ale wciąż za słaby;
mądry, ale wciąż małowiedzący;
pracowity, ale wciąż zbyt leniwy;
wierzący, ale wciąż za mało;
dobry, ale wciąż zły;
uczynny, ale wciąż niedoskonały;
kochający, ale wciąż obojętny;
Przerwał na chwilę, by znów zacząć swoją modlitwę, do Boga, do niej, do świata.
Będę...
mądrzejszy, ale nie najmądrzejszy;
słabszy, może i najsłabszy;
chętny, ale bez sił;
dobry, ale nie najlepszy;
uczynny, ale niedoskonały;
kochający, ale bardziej obojętny;
wierzący... ale czy wystarczająco;
Dotknęła jego policzka. Schowała mokrą od łez twarz w jego ramionach. A on mówił dalej.
Niezależnie kim byłem, jestem i będę nigdy nie osiągnę doskonałości. Pozostanie coś czego nie będę w stanie przewidzieć, może i nie dostanę ku temu okazji... Za to, że marnotrawię swe życie - Wybacz!
Vanitas vanitatum et omnia vanitas...
- Kocham cię - wyszeptała. - Nie zmarnujmy tego....
...Amen. - dokończył.
Ragnar & Morphia
PS: Przybiła mnie ta Modlitwa... Broniłam się od zepsucia klimatu, który panował bez mojego udziału, ale uparty z Ciebie człowiek Ragnarze... Próbowałam trochę nadziei 'wrzucić'... z jakim skutkiem? Nie mi to oceniać.
PS2: Dziękuję.